Czy książki są fajne? Tak. Czy są ważne? No proste. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele wnoszą czasem do naszego życia? NIE.
Zawsze, kiedy siedzę przed telewizorem i nerwowo obgryzam paznokcie, oglądając jakiś serial, zastanawiam się „kto to wymyślił?!”; „kto stoi za tą historią?!”; „kto tak bardzo chciał uprzykrzyć mi życie, żebym teraz biedna musiała głowić się nad tym, jak ta historia się skończy?!” i naprawdę bardzo bardzo często okazuje się, że za genialnym scenariuszem stoi nie kto inny jak pisarz – autor książki, która jest dostępna na polskim rynku i którą w każdej chwili mogę wziąć w swoje chciwe łapy i dowiedzieć się WSZYSTKIEGO.
Musicie wiedzieć, że jestem zwolenniczką teorii, iż czytanie książki przed obejrzeniem filmu czy serialu, wcale tego oglądania nie psuje. Wręcz przeciwnie, książka jest fenomenalnym uzupełnieniem serialu, a serial – książki. Dlatego, zgodnie z tą filozofią przygotowałam dla was pięć zestawów książka-serial, które przypadną wam do gustu i dam sobie za to obie ręce obciąć!
Amerykańscy Bogowie
Po książkę Neila Gaimana sięgnęłam po tym, jak zobaczyłam pierwszy odcinek serialu i jego twórcy pozostawili mnie ze świadomością, że teraz oto będę musiała czekać cały tydzień, żeby dowiedzieć się, co się stanie w kolejnym odcinku. Tyle, że ja nie chciałam czekać! I to właśnie wtedy – nomen omen – z nieba, spadła mi ta książka.
600-stronicowe tomisko ‚opędzlowałam’ w dwa dni, bo to, co popełnił Gaiman jest genialne. Pierwszy plus za pomysł. Wyobraźcie sobie, że każdy bóg, bogini i bóstwo, pojawiające się w wierzeniach naszych przodków, istnieje naprawdę.
I wszyscy są rozczarowani, bo walkę o atencję współczesnego społeczeństwa wygrały media i ekrany. No, może wiara chrześcijańska jest jeszcze w jako takiej kondycji. Ale co z innymi bóstwami? Słowiańskimi? Nordyckimi? Afrykańskimi?
Albo tymi, które znamy z legend?
Gaiman zabiera nas w świat, w którym te bóstwa właśnie stwierdziły, że mają już dość niebytu i zapomnienia.
Na ich czele stoi pan Wednesday, a jego prawą ręką jest Cień. Panowie zabierają nas w taką podróż, podczas której spadają portki, kapcie i co tam tylko może pospadać.
Kolejny plus za bohaterów – Pan Wednesday, Anansi, czy Szalony Sweeney, zostali w moim sercu bardzo głęboko. Laura i Cień troszkę mniej, ale są ważni dla fabuły, więc niech będzie, że też ich pochwalę.
Książka Gaimana została wydana w 2001 roku, czyli w czasach, w których nie było jeszcze Facebooka! (Tak, były takie czasy. Wiem, trudno to sobie wyobrazić.), a niektóre jej wątki są przerażające, bo prorocze. Zawsze, kiedy osadzam sobie książkę, w kontekście i w czasie, w którym powstawała, nabiera ona dla mnie nowego wymiaru. W przypadku „Bogów” – spotęgowało to moją miłość do tej książki.
Realizacji serialu podjęła się mało znana stacja telewizyjna Starz. Pierwszy sezon opowiada historię mniej więcej do 1/3 książki, przy czym twórcy, pomimo wiernego oddania niektórych postaci czy wątków, momentami mocno odpłynęli przy przedstawianiu fabuły. Mimo to serial cieszył się powodzeniem i wiadomo już, że realizowany jest właśnie drugi sezon. Na jego emisję będzie jednak trzeba jeszcze poczekać.
Na ten moment bitwę zdecydowanie wygrywa u mnie książka. Z całym swoim początkiem, rozwinięciem, a zwłaszcza zakończeniem. I można po nią sięgnąć już teraz 😉
Wielkie Kłamstewka
O serialu „Wielkie Kłamstewka” wiedzą już chyba wszyscy. Zwłaszcza po tym, jak dostał osiem nominacji do prestiżowej nagrody Emmy i zgarnął wszystkie statuetki.
Reese Witherspoon, Alexander Skarsgård, Nicole Kidman i Shailene Woodley w obsadzie, na dzień dobry byli gwarantem sukcesu i HBO dobrze o tym wiedziało. Tyle, że tak naprawdę za sukcesem tego obrazu stoi jedna pani i jej książka – Liane Moriarty.
Twórcy serialu podeszli z ogromnym szacunkiem do pracy pisarki, bo w serialu fabularnie zmienia się jedynie miejsce akcji. (No, jeszcze Reese Witherspoon dostała dodatkowy wątek do odegrania, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele).
Książka „Wielkie Kłamstewka” opowiada historię Jane Chapman, młodej kobiety, która przyjeżdża do małego nadmorskiego miasteczka w Austalii po to, żeby ułożyć sobie życie na nowo. Wiadomo, że przed czymś albo przed kimś ucieka. Widać po niej, że przeżyła coś strasznego. Ale nie wiemy co. Będziemy się tego dowiadywać bardzo powoli. Z szokującym finałem.
Razem z Jane podróżuje jej synek Ziggy, a jego pierwszy dzień w miejscowej szkole, rozpoczyna serię zdarzeń prowadzących do tragedii.
W pakiecie mamy: mamuśkę karierowiczkę, mamuśkę z bogatym i przystojnym, ale i bardzo, bardzo niegrzecznym mężem i mamuśkę, której największym kompleksem jest praca na pół etatu, mało interesujący małżonek i nowa żona byłego męża.
Książka jest napisana po mistrzowsku, trzyma w napięciu, a wszystkie postaci są wielowymiarowe. Wszystko, za co zostali nagrodzeni popularni aktorzy, jest zasługą Moriarty.
To ona stworzyła ich charaktery, problemy i rozterki.
I mimo tego, co może się wydawać, zarówno książce, jak i serialowi, bliżej do sensacyjno – kryminalnego serialu o Sherlocku Holmesie, niż do obyczajowego romansidła z gatunku „Mody na Sukces”.
Gomorra
Ugh. Muszę się skupić, bo na dźwięk słowa „Gomorra” z miejsca dostaję gęsiej skórki. Głównie za sprawą serialu, w którym bohaterowie są wykreowani tak, że ma się ochotę ich bić po twarzy i przytulać jednocześnie. Jednak po raz kolejny – zapewne w ogóle nie zobaczylibyśmy ich na ekranie, gdyby nie włoski dziennikarz i pisarz Roberto Saviano.
Facet miał 27 lat, kiedy w 2006 roku opublikował książkę „Gomorra – podróż po imperium kamorry” i bez ogródek rzucał w niej nazwiskami największych mafijnych bossów! Pokazywał, jak wyglądają mafijne przekręty i jak daleko sięgają macki mafiozów.
Książka Saviano jest jedynym w tym zestawieniu reportażem, co tylko sprawia, że bardziej ma się ochotę po nią sięgnąć i warto to zrobić, choćby z szacunku do autora, który od 2006 roku regularnie musi zmieniać miejsce swojego pobytu tylko po to, żeby ujść z życiem.
Reportaż jest jedynie luźną inspiracją dla twórców serialu, więc tym bardziej zachęcam do sięgnięcia najpierw po książkę.
To dobre wprowadzenie do brutalnego świata mafii.
A jeśli macie też na tyle wolnego czasu, żeby bez reszty pogrążyć się w świecie kamorry, to zapoznajcie się z serialem, w którym Ciro i Gennaro pokażą wam, jak się bawią prawdziwe włoskie chłopaki.
Pan Mercedes
Mam ogromną słabość do Stehpena Kinga, co zapewne będzie wkrótce widać na tym blogu.
Moja przygoda z jego twórczością zaczęła się właśnie od „Pana Mercedesa”, a potem chyba w ciągu 3-4 dni, wciągnęłam jeszcze „Znalezione, nie kradzione” i „Koniec Warty”. Cała trylogia sprawiła, że pokochałam „Króla”.
To w ogóle jest jego rok.
Doczekał się wydania książki, którą napisał wspólnie z synem (recenzja wkrótce u mnie na blogu), pokazały się filmy „To” i „Mroczna Wieża” – oba oparte na jego książkach, a na końcu – jakby to powiedział Tomek Hajto – truskawka na torcie, czyli właśnie serial Pan Mercedes.
Książka Kinga opowiada historię emerytowanego detektywa Billa Hodgesa.
Podstarzały i zaniedbany facet wiedzie trochę nudne życie, zmartwienia i stare żale zapijając alkoholem.
I nagle ktoś w jego mieście rozjeżdża Mercedesem ludzi przed Targami Pracy. Ofiar jest mnóstwo, łącznie z dziećmi. I tu zaczyna się ta niesamowita historia.
Modlę się, żeby twórcy serialu nie popsuli koncepcji mojego mistrza i wszystkie sezony zrobili na takim samym poziomie jak ten.
I nie było już nikogo
Ach. I na deser mamy mistrzyni – stąd ten opis będzie krótki. Książka Agaty Cristie „I nie było już nikogo” w 2015 roku doczekała się ekranizacji zrealizowanej przez BBC. Ten kryminał to jest królowa w najwyższej formie. I tak samo zrealizowany jest ten obraz. Proszę przeczytajcie najpierw książkę, która pierwotny tytuł miała „10 małych murzynków” – ale, jak zapewne się domyślacie, trzeba było go zmienić. Tak więc nowy, warty zapamiętania tytuł to „I nie było już nikogo”.
[…] w 2002 roku, ale nigdy w tak ładnej oprawie. W tej szacie graficznej mam na swojej półce już „Amerykańskich Bogów” i „Mitologię Nordycką”, więc i temu wydaniu nie odpuszczę. Poza tym opowiadania, to […]
PolubieniePolubienie