Ciężko jest zrobić film traktujący o problemach młodzieży i nie ubrać go w szaty banału. Grecie Gerwig jakimś cudem to się udało. Film „Lady Bird” jest przede wszystkim filmem pięknym – piękne są tu ujęcia, muzyka i kreacje głównych bohaterów. Ale to nie wszystko.
Życie Christine „Lady Bird” McPherson (wspaniała kreacja Saoirse Ronan) niczym się nie różni od życia przeciętnych nastolatek. Mamy tutaj prestiżową i prywatną katolicką szkołę, presję rówieśników, trochę wstydu, buntu, odrobinę poczucia braku przynależności, pierwsze miłości, a także związane z nimi zawody. Są tradycyjne młodzieżowe rytuały przejścia, jak pierwszy seks, czy pierwszy papieros. Jest ojciec, który nie dźwiga dorosłego życia, a jednocześnie jest niezwykle wrażliwym i dobrym człowiekiem. I w życiu Lady Bird to on odgrywa rolę tego „dobrego rodzica”.
W tym wszystkim mamy też trudną relację głównej bohaterki z matką (świetna i niejednoznaczna w tej roli – Laurie Metcalf) , która dosłownie wypruwa sobie żyły po to, aby jej rodzinie żyło się lepiej. To lepiej jakoś nigdy nie nadchodzi. W związku z tym Christine ponad wszystko pragnie wyrwać się z domu i z miasta, w którym żyje.
Jakże cudowny jest moment, w którym bohaterka po raz pierwszy po ukończeniu 18. roku życia udaje się do sklepu po to, żeby legalnie kupić papierosy, gazetę dla dorosłych i kupon na loterię. Zatrzymajcie się na moment i przypomnicie sobie tę chwilę, kiedy i wam zdarzyło się po raz pierwszy pokazać sprzedawcy swój dowód osobisty i spróbujcie się nie uśmiechnąć.
Takich momentów w „Lady Bird” jest znacznie więcej, bo to film obliczony na to, aby wywoływać pewną nostalgię i inne tego typu uczucia. Obraz Gerwig to fascynująca psychologiczna podróż w głąb nastoletniego umysłu, jego pomysłów, fascynacji i rozterek.
Ten etap dorastania to z resztą czas, kiedy wszystkie miłości są wielkie, a każdy jest problem jest ważny. To czas poszukiwania własnego „ja”. Moment, w którym wyrabiamy sobie gust, opinię, a także pozycję społeczną. Nasza Christine zdaje się w tym wszystkim być mocno pogubiona.
Bo widzicie – Lady Bird strasznie chce być buntowniczką, dopóki nie okazuje się, że w którymś momencie w życiu nie ma już przeciwko czemu się buntować.
Fabuła „Lady Bird” w dużej mierze rozgrywa się w myśl hasła: „na złość matce odmrożę sobie uszy”. Tymczasem ja, jako dwudziestokilkuletnia kobieta, momentami utożsamiałam się z marzącą o wspaniałym życiu i bujającą nieco w obłokach 18-letnią Lady Bird. Chwilami zaś żyłam tym, co myśli i czuje jej matka – bo odrobinę już o życiu wiem i jestem kompletnie odarta z tej nastoletniej naiwności. (Choć przyznam, że czasem za nią tęsknię).
Po obejrzeniu filmu na moment zostałam w tym emocjonalnym szpagacie, uznając jednocześnie, że powinna go obejrzeć każda nastolatka pozostająca w otwartym konflikcie ze swoją matką i każda matka, która nie rozumie motywacji swojej córki.
Opis dystrybutora: Christine „Lady Bird” McPherson (Saoirse Ronan) ze wszystkich swych młodzieńczych sił sprzeciwia się matce (Laurie Metcalf). Kobiecie silnej, wyrazistej o jasno sprecyzowanych poglądach, pracującej bez wytchnienia jako pielęgniarka po tym, jak jej mąż (Tracy Letts) stracił pracę. Warto wspomnieć, że bunt tytułowej Lady Bird to tak naprawdę walka z samą sobą, bowiem niezależność nastolatki jest lustrzanym odbiciem charakteru matki.