Po raz kolejny w moje ręce trafiła książka już na starcie porównywana do innego, wydanego wcześniej bestsellera. Tym razem „Zanim się poznaliśmy” Lucie Whitehouse została nazwana nową „Zaginioną dziewczyną” Gillian Flynn. Fajnie, że czytelnik ma tu jakiś punkt odniesienia – gorzej, jeśli porównanie jest kompletnie nietrafione.
„Zanim…” to książka napisana dobrze i sprawnie, jednak różniąca się diametralnie pod względem konstrukcji, stylistyki, czy nawet samego pomysłu na fabułę od „Zaginionej dziewczyny”. Whitehouse powinna być nieco obrażona za to, że oryginalny pomysł wpakowano w te marketingowe ramy.
Lucie Whitehouse – autorka książki – to 43-letnia Angielka, aktualnie mieszkająca w Nowym Jorku. Poza tworzeniem thrillerów psychologicznych zajmuje się także pisaniem do takich tytułów jak „Times”, „The Sunday Times”, „The Independent”, „Elle” i „Red Magazine”.
Te informacje są o tyle ważne, że:
a) główna bohaterka naszej książki, Hanna, także jest Brytyjką, która przebywa w obcym kraju (w tym wypadku również w Stanach Zjednoczonych), a wiadomo – najlepiej się pisze o czymś, na czym się zna;
b) warsztat zdobyty przez Whitehouse w gazetach i wprawa w pisaniu krótszych form, bardzo przysłużyły się tej książce!
Autorka unika rozwlekłych opisów, zbędnych zdań, a także patosu. Książka napisana jest bardzo przejrzyście i logicznie – jedne wydarzenia wynikają w niej z drugich. Whitehouse bardzo zręcznie potrafi dozować informacje i budować napięcie. Do tego sprawnie porusza się między wspomnieniami głównej bohaterki, a teraźniejszością, z którą przyszło jej się zmierzyć.
Na samym początku dowiadujemy się, że Hanna Reilly – bardzo przedsiębiorcza, wykształcona i ambitna kobieta – jest od całkiem niedawna również mężatką. Wybranek jej serca – Mark – to ucieleśnienie wszystkich kobiecych fantazji. Ma wygląd, klasę, wykształcenie i bardzo dobrze prosperującą firmę. Czego chcieć więcej?
No na przykład tego, żeby mąż wrócił na czas ze służbowej podróży. Tego właśnie oczekiwała Hanna. Tymczasem utknęła na lotnisku, czekając na Marka, który się nie pojawił. I co gorsza, nie dał nawet znaku życia.
Dlaczego? – to pytanie będzie sobie zadawać nasza bohaterka. Z dociekliwością, którą może zrozumieć tylko kobieta kierowana bardzo silnym przeczuciem i niezawodną intuicją, Hanna zaczyna węszyć. Momentami wydaje się, że aż za bardzo. Że widzi spisek tam, gdzie go nie ma. Że przesadza i na pewno na koniec książki wszystko będzie dobrze.
No. Nie będzie.
Kombinowałam jak koń pod górkę, próbując przewidzieć to, co się wydarzy. Po części nawet mi się udało. Jednak przyznam, że (nawet jako specjalistce od gatunku), nie udało mi się odgadnąć wszystkiego.
Historia jest skonstruowana tak, że wspólnie z główną bohaterką poznajemy kolejne osoby, które w życiu jej męża odegrały bardzo ważną rolę. Wspólnie z nią dowiadujemy się, jak wyglądało jego życie, zanim ją poznał. Z czym się musiał zmagać i jak walczył o to, co teraz ma. Są nawet momenty, że kibicujemy i współczujemy mu – w taki sam sposób, w jaki robi to jego żona. Tylko po to, aby po raz kolejny dać się zwieść.
Jedyny zarzut, jaki mam wobec Lucie Whitehouse i jej pomysłu opiera się o to, że (akurat śladem „Zaginionej dziewczyny”) mogła pokusić się o przedstawienie historii z dwóch punktów. W książce mamy tylko i wyłącznie punkt widzenia Hanny. A właściwie narratora, który opowiada nam o tym, co czuje i robi główna bohaterka. Opowieść zyskałaby znacznie na wartości – gdyby Hanna i Mark opowiedzieli ją ze swojego punktu widzenia, w pierwszej osobie. Być może konstrukcyjnie byłoby to coś znacznie trudniejszego do „udźwignięcia”, jednak ta gra, moim zdaniem, byłaby warta świeczki.
„Zanim się poznaliśmy” jest historią dobrą. Nie wybitną, nie spektakularną, ale dobrą. Ostatecznie uważam, że książka jest bardzo smacznym i strawnym rarytasem dla miłośników gatunku.
[OPIS WYDAWCY: Hanna, kobieta niezależna, uparta i zdecydowana, by nie iść w ślady matki, której małżeństwo skończyło się przykrym rozwodem, zawsze unikała związków. A potem pewnego upalnego lata spotyka spotyka w Nowym Jorku Marka Reilly’ego, tak jak ona Brytyjczyka, i wikła się w romans, który zmienia jej poglądy na małżeństwo. Teraz mieszka w eleganckim i kosztownym londyńskim domu, adorowana przez odnoszącego fantastyczne sukcesy męża, i wie, że postąpiła słusznie, zapominając o swoich zastrzeżeniach. Kiedy jednak Mark nie wraca z podróży służbowej do Stanów, a godziny wyczekiwania przeciągają się w dni, pewność siebie Hanny zaczyna się kruszyć. Dlaczego współpracownicy Marka twierdzą, że wcale nie pojechał do Ameryki, tylko do Paryża? Dlaczego w hotelu nie ma śladu po jego pobycie? I kim jest tajemnicza kobieta, która telefonuje do niego od kilku ostatnich tygodni?
Hanna zaczyna grzebać w życiu męża, odkrywając rewelacje, które każą powątpiewać we wszystko, co do tej pory uważała za prawdę. Śledztwo oddala ją od baśniowego romansu w miejsce rządzone przez przemoc i strach, a Hanna musi zdecydować, czy Mark utrzymywał tyle rzeczy w tajemnicy, ponieważ chciał chronić ją − czy raczej siebie…]
Lucie Whitehouse
„Zanim się poznaliśmy”
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Sonia Draga